Lipcowe Green Velo. Z Elbląga do Suwałk

 

Pewnego dnia siedząc w biurze przy kawie i łypiąc na wczesnowiosenną pluchę za oknem, powiedziałam do Neli: „Myślę, że w wakacje zrobię na rowerze północny-wschód Polski, z Elbląga do Suwałk, bo tam jeszcze mnie nie widzieli. Chcesz jechać ze mną?”. Odpowiedź była zaskakująco szybka i entuzjastyczna. „Tak!”

Cztery miesiące później i trzy dni po podniosłym podboju Szczecina, siedziałyśmy wieczorem, dokonując komisyjnej rewizji rzeczy. Pokój tonął dosłownie we wszystkim, a my metodą selekcji określałyśmy priorytety wg wcześniej sporządzonej listy. Negocjacje trwały, jak również ostatnie przygotowania zupełnie nowego sprzętu. Następnego dnia o poranku siedziałyśmy wygodnie w pociągu, w towarzystwie dwóch, pięknych czołgów wyprawowych z sakwami. Zadanie było iście ekscytujące: ja chciałam skończyć „rysowanie” Polski północno-wschodniej, Nela pierwszy raz w życiu miała poznać smak wyprawy trekkingowej.

Za oknem świeciło piękne słońce, kanapki domowej roboty wchodziły aż miło, a rozmawiało się tak dobrze, że Malbork w którym zaplanowałyśmy przesiadkę do Elbląga, witałyśmy ze zdziwieniem, w pośpiechu zbierając cały sprzęt.  To już? 

 

Green Velo drogą do celu

Wschodni Szlak Rowerowy Green Velo nazywany jest najbardziej spektakularnym projektem rowerowym, jaki do tej pory zrealizowano w Polsce. Choćby z tego powodu, że przy jego tworzeniu dogadało się 5 województw i wbrew powiedzeniu „gdzie kucharek sześć…”, powstało ponad 2000 kilometrów spójnie oznakowanej i przygotowanej infrastrukturalnie trasy rowerowej relacji Elbląg - Suwałki - Przemyśl - Kielce. Jest wygodnym rozwiązaniem gdy chcemy zobaczyć kawałek kraju, ale nie chce nam się planować trasy - wystarczy jechać za pomarańczowymi piktogramami. A zobaczyć można naprawdę wiele. To też szlak-sentyment. To od niego prawie 7 lat temu zaczęła się moja trekkingowa przygoda dalekobieżnych wypadów w Polskę.

Z wyznaczonymi szlakami jest tak, że zawsze można z nich zboczyć i wrócić w innym miejscu. Taką też przyjęłyśmy strategię.


Polska przy Obwodzie Kaliningradzkim

Rzadko kiedy cała trasa jest permanentnie porywającą wszystkie zmysły podróżą. Zazwyczaj rzeczy dzieją się naprzemiennie. Jednego dnia zachwycają nas przyroda i architektura, innego ścieramy się z pogodą, nawierzchnią czy monotonią krajobrazu. Na pewno bez dwóch zdań Polska w pasie przygranicznym upłynęła nam pod znakiem betonowych płyt; bo chciało tak Green Velo, albo same sobie zgotowałyśmy ten los. Łezka w oku ze wzruszenia, prawda Neluś?

Mimo dosyć ubogiego krajobrazu północnej Warmii, trafiły się smaczki w postaci pięknych, bukowych wzgórz Wysoczyzny Elbląskiej, bijącego po oczach, bezkresnego lazuru Zalewu Wiślanego, jezior północnych Mazur i podnoszących tętno malowniczych pagórków Suwalszczyzny. Gdyby jednak zejść do mniejszej skali, urzekał na wdzięk niejednej wijącej się polnej drogi, doliny rzecznej, łąki, pastwiska, lasu, mostku czy niewielkiej wsi. Dosłownymi smaczkami okazały się pola groszku i każde napotkane drzewo owocowe czy krzak malin. Nie wspominając o lokalnej kuchni.

O czym jeszcze trzeba wspomnieć, a co ważne. W tej części kraju czas płynie wolniej. Może to też kwestia wakacji i chęci odpoczynku, ale przez te 5 dni jazdy, kompletnie wycięło nas z hałaśliwej rzeczywistości. Tyle i aż tyle.

A żeby nie było, że Warmia taka nudna:

Krzekoty, Miłaki, Lelkowo, Kandyty, Paustry, Wójmiany, Woryny, Głamsiny, Bądle, Tapilkajmy, Łojdy, Skitno, Zydlung, Turcz, Sępopol, Giełpsz, Glitajny, Parys.

To nazwy tylko niektórych miejscowości na trasie 😊


Wspólnota wrażeń

Wyjazdy rowerowe to mijanki, pozdrowienia i rozmowy z obcymi, którzy są mniej obcy, bo robią to samo co my. Sporo dowiesz się na szlaku, pod sklepem, w pociągu. Nic też tak nie przyciąga miejscowych ludzi jak plecak czy bagaż na rowerze. W ten sposób dowiadywałyśmy się np. o utrudnieniach na trasie i zamkniętym moście drogowym na rzece w Sępopolu. Skończyło się na przeprawie rowerów małą łódeczką (łupinką) podstawioną przez mieszkańców wsi. Kiedy z kolei dotarłyśmy do Suwałk zmęczone podjazdami, upałem i wiatrem, podczas rozmowy przy mrożonej kawie dostałyśmy cynk o możliwości ogarnięcia się na polu kempingowym przy miejskim stadionie. Dzięki temu po całym dniu jazdy, wsiadłyśmy w pociąg powrotny do Warszawy, świeże jak młode boginie. 

I cóż, to było robienie wspólnie rzeczy. Codzienne obrzędy dnia, obżarstwo, lenistwo, podziwianie widoków, pluskanie w jeziorach, bezsenna noc i komary, czołganie się pod górę w upale, pod wiatr, zakopywanie w piachu i stękanie na płytach, przeprawa łodzią, tułaczka pociągiem, metrem, Flixbusem, wzajemna motywacja i przyjemność z każdej sekundy nowości i wolności. 

Dla mnie osobiście największą radością była obserwacja łąpiącej bakcyla, szczęśliwej Neli z bojowo powiewającym na wietrze warkoczem.

_______________________________

Pisząc tę relację poprosiłam oczywiście o komentarz Nelę i długo nie musiałam czekać. Przeczytajcie co myśli świeżo upieczona podróżniczka rowerowa.

_______________________________

Czy można zgodzić się na rowerową wyprawę na drugi koniec Polski nie mając nawet roweru? Czy totalny brak doświadczenia w podróżowaniu rowerem z sakwami może do takiej wyprawy zniechęcić? Jak się okazuje, wszystkie ograniczenia tkwią w naszych głowach i jeśli się czegoś bardzo, bardzo chce, to można 😌 Dzięki pomocy Hani udało się skompletować cały niezbędny ekwipunek. Nadmienię tylko, że rower (na którym nigdy wcześniej nie jeździłam) odbierałyśmy o 20:00 w wieczór przed wyjazdem. Moment, w którym uwierzyłam, że to się naprawdę dzieje, że to robimy, został uwieczniony na zdjęciu zrobionym przed klatką schodową mojego bloku, w chwili kiedy ruszałyśmy na dworzec PKP. Do tego momentu wszystko wydawało mi się kompletnie nierealne i niewiarygodne. Każdy kolejna chwila tej wyprawy, w zasadzie powodowała podobne odczucia, wręcz proszące się o uszczypnięcie, żeby sprawdzić, czy to wszystko dzieje się naprawdę.

Te kilka dni było dla mnie na wielu płaszczyznach magiczne. Niesamowicie wiele rzeczy zrobiłam po raz pierwszy. Nie wiedziałam nawet, że potrafię, że mogę, że dam radę: pedałować w upale, pedałować kilkadziesiąt kilometrów dziennie i jeszcze się z tego cieszyć, pedałować pod setną górkę jednego dnia. Wiem na pewno, że gdyby nie Hania, jej energia, jej niespożyte siły, jej wiara we mnie „dasz radę Nelson”, to guzik by z tego wyszło. Dzięki zaproszeniu do świata „sakwiarzy”, przeżyłam jedną z najpiękniejszych przygód w swoim życiu, taką, którą opowiada się wnukom przy kominku. Podziwianie świata z perspektywy rowerowego siodełka to zupełnie inny rodzaj doznań. Świat, przyrodę, krajobrazy odczuwa się jakoś pełniej, człowiek jest bardziej ich częścią. Uwielbiam wspominać suwalskie łąki upstrzone brązowymi plamami tworzonymi przez stada krów, leśne drogi pełne motyli, jeziora wyłaniające się nagle zza zakrętów. To rozbudziło apetyt na więcej! Satysfakcja z pokonanych siłą własnych mięśni kilometrów jest naprawdę ogromna, a taki sposób podróżowania może uzależnić 😏







 

Zalew Wiślany











































Jezioro Mamry

















Most w Stańczykach










Trójstyk granic: Polski, Rosji i Litwy






Jezioro Hańcza. Najgłębsze jezioro w Polsce








Komentarze

Popularne posty