Reakcje łańcuchowe w moim świecie rowerowym

Nigdy nie przypuszczałam, że rower tak bardzo będzie kształtował moje życie. Owszem, zawsze był pod ręką i nogą. Jazda w siodełku, podwórkowe wygłupy, jazda bez trzymanki, rodzinne wycieczki, nauka jazdy na kole i serwis sprzętu, dojazdy do szkoły, siostrzane i samotne wypady coraz dalej od domu zbudowały niezły background. Wraz z rozpoczynającymi się w Poznaniu studiami, rower zaparkował w studenckim mieszkaniu rzecz jasna. Gdy dojazdy na uczelnię i eksploracja miasta przestały wystarczać, stworzyliśmy ze znajomymi z koła naukowego czteroosobową ekipę trekkingową wypuszczającą się na jednodniówki i rubieże województwa wielkopolskiego. W ruch weszły bilety PKP, termosy, kanapki, mapy papierowe i pierwszy GPS wygrany w konkursie turystycznym. Rok później w nieco zmienionym składzie, za najlepszy sposób celebrowania obronionych prac magisterskich uznaliśmy wspólny trip wschodnią granicą Polski z Przemyśla do Suwałk. 9 dni i ponad 800 kilometrów w pięcioosobowej ekipie. Pojawiły się pierwsze sakwy Crosso, własny śpiwór, kask, ciuchy rowerowe i nagrania z GoPro. Na bagażniku wylądował namiot i domowa karimata. Właśnie tę wyprawę uznaję za drzwi prowadzące do mojej prywatnej, rowerowej Narnii. Po wakacjach i 15 latach pożegnałam się ze stalową ramą roweru, kupując super ekspedycyjny cross na aluminiowej ramie i kompozytowym widelcu. Odtąd nie było roku bez większego sakwiarskiego wypadu w Polskę. Nieświadomie zaczęłam rysować śladami gpx swój kraj! Jeździłam sama i z pojedynczymi znajomymi. Rower pakowałam do tramwajów, pociągów, metra, autokarów, łódek, promów. Z ciekawszych rzeczy również na drezynę i wyciąg krzesełkowy w Tatrach. Pojawił się aparat-lustrzanka i mój rowerowy blog, na którym zaczęłam opowiadać słowem i obrazem dokąd się zapuszczam i co w związku z tym czuję. Pojawiły się bajkowe social media, wyszłam nieco poza krąg wiernych znajomych-czytelników. 


Gdy dołączyłam do dziewczyńskiej grupy rowerowej Na Bajku, miałam za sobą ładne parę tysięcy kilometrów w rozmaitych warunkach i tęsknotę za byciem częścią większej społeczności rowerowej. Po kilku miesiącach grupowych jazd z przejęciem kupiłam swój pierwszy rower szosowy. To wywróciło mój świat do góry dętkami i uruchomiło lawinę zdarzeń: kumpelskie wypady w Polskę, pierwszy poznański alleycat, szosowy wyścig na torze kartingowym i zespołowy wyścig terenowy pod Wrocławiem. Pierwsze ultra szosowe z Poznania do Szczecina - jeden dzień i 265 km z rowerową bratnią duszą jaką przyszło mi poznać. Kontakt z przeróżnymi społecznościami rowerowymi: szosowymi, gravelowymi, kurierskimi, ostrokołowymi, commuterskimi. Ludzie w realu, ludzie z Instagrama, rozmowy, inspiracje. Nowe pojęcia: kryterium, skidowanie, bikepolo, kadencja, UCI. Wejście do Stowarzyszenia Rowerowy Poznań, eventy, wizyty w rowerowych kawiarniach, czytanie magazynu Szosa, słuchanie Podkastu Rowerowego i pierwsze spotkanie z Piotrkiem na płycie Welodromu Wrocławskiego. Berlin i trybuny Rad Race'u. Pierwsze buty SPD, szosowe bibsy na szelkach, sakwa podsiodłowa, nawigacja Garmina i żele energetyczne. 

Tymczasem decyzja o debiucie w wyścigu terenowym Gravel Attack otworzyła kolejny portal. Dygając na czas 152 kilometry po wszystkich nawierzchniach i pochyłościach rowerem cross-trekkingowym, pomyślałam sobie, że fajnie byłoby mieć jednak tego gravela. Tak oto 6-letnia rama mojego roweru wyprawowego, która zebrała 17 000 kilometrów doświadczeń, kilka miesięcy później przeistoczyła się w machinę do zadań jeszcze bardziej specjalnych. Rozpoczął się sezon jesienno-zimowy, podczas którego nastąpiły testy sprzętu i kolejnych akcesoriów.

Obecny, trwający jeszcze rok 2023 to dla mnie hiper ultra czas debiutów. 7 000 kilometrów na liczniku jest wynikiem wielu luźnych przejażdżek, wspólnych wypraw, mocnych treningów oraz trzech ultradystansów, w tym dwóch ultrawyścigów terenowych (350 i 404 km) oraz solowego, szosowego wyzwania Poznań - Hel (390 km).

To rok nowych, gravelowych znajomości z rowerowymi kawoszami, podróżnikami, pierwsza jazda z ekipą Coffee Tea Trip, Girlpower i Babską Korbą.  To kolejne akcesoria, przygoda z  bikepackingiem, to era hamakowych wypraw rowerowych i nocowania w powietrzu. To czas kilogramów żelków, makaronu, pizzy, kawy parzonej metodami alternatywnymi, muzyki elektronicznej i odjechanych, kolorowych skarpetek.

Fot. Baśka

Niezaprzeczalnie rower to narzędzie znaczących przemian społecznych w skali globu czy miasta, ale również ewolucji bańki, w której żyję. W cyfrach i liczbach. W czasie, przejechanych kilometrach i wydanych pieniądzach, odwiedzonych miejscach i poznanych ludziach. Ale nie tylko! To źródło wartości niepoliczalnych jak motywacja, pomysły, wiedza, umiejętności, organizacja, budowanie relacji wychodzących poza rowerowy świat. To wszechstronny i różnorodny sposób spędzania czasu. Może to etap, a może styl życia? 

Jak będzie dalej? Myślę, że normalnie i pięknie, dopóki będzie w tym radość i ciekawość. To chyba definicja pasji.

Las 1993 r.
Fot. Tata

Warta Gravel 2023 r. Fot. Maciej Kędziora

Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty