Warta Gravel. O tym jak atmosfera imprezy uratowała mój start

Zrobiłam to. Oficjalnie zamknęłam sezon rowerowy w kategorii ULTRA. I nie było to łatwe zamknięcie, bo ukończenie wyścigu Warta Gravel stanęło nieco pod znakiem zapytania.

To był długi sezon, który wymagał więcej pracy żeby zrealizować zdecydowanie większe cele tj. szosową jazdę solo Poznań - Hel 390 km, wyścig Brejdak Gravel 350 km i Wartę Gravel 404 km. Nie dość, że wszystko przejechałam, to w przyzwoitym stylu.


Warta Gravel była najcięższą próbą, za sprawą nieprzespanej nocy przed wyścigiem. To ostatnio moja pięta achillesowa w tej całej układance - problem z zasypianiem przed takimi wydarzeniami. Tak więc oszukując własny organizm, zwlokłam się po 2 godzinach snu na start wyścigu, wyznaczony dla mojej grupy o 6:10. Dzień był wilgotny i ciepły. Nawet wschód słońca w oparach doliny Warty aż tak bardzo nie zachwycał. Przez pierwsze 100 km rezygnowałam w głowie z wyścigu kilkakrotnie. Ciężka głowa, brak koncentracji, ziewanie, bardziej niż zwykle męczące podjazdy i piachy. Na 37 km złapałam gumę nie wiadomo na czym. Mijające mnie kolejne osoby i niezbyt współpracująca przy zakładaniu opona wpłynęły dodatkowo na obniżone morale. Po wyjeździe z Puszczy Zielonki zaczął padać zapowiadany deszcz, a na terenach otwartych upierdliwie wiało. Czułam się jakbym jechała na starym, zaniedbanym rowerze, w którym buksują opony (walczyłam z nimi kilkukrotnie, w końcu się poddałam), a napęd jak szalony trzeszczy od piachu i błota.

Kluczowym momentem i zbawieniem dla tej nierównej walki okazał się PićStop w Dąbrówce Leśnej niedaleko Obornik, na 102 km wyścigu. Entuzjastyczne przywitanie pojawiających się kolejno zawodników, ciepła atmosfera i zaopiekowanie spowodowały lekkość na serduszku. Umyto mi rower, napełniono bidony, zaproszono do jedzenia. Troska i zaangażowanie były niesamowite, mogłam liczyć na przyjazną rozmowę i uśmiech. Po skorzystaniu z cudów techniki (toaleta, kran z ciepłą wodą) i napełnieniu żołądka, podjęłam decyzję, że jadę dalej i przeniosę energię nóg na głowę.

Nie pożałowałam. Kolejne kilometry Puszczy Noteckiej aż do Skwierzyny zaserwowały słońce z lekkim deszczem i premiumy - szutry, na których można odpalić autopilota albo tempomat i się wyłączyć. Nie zabrakło też drogi typu "jadę dziurą, a tu asfalt", czyli tak wybrakowanej powierzchni, że asfalt był większym problemem niż pożytkiem. W labiryncie dolin i pagórków, gdzieniegdzie pojawiły się grząskie piachy - w końcu Puszcza porasta ogromną wydmę. Noteckie bory sosnowe pożegnały mnie płonącym zachodem słońca, a Skwierzyna nad Wartą na 245 km przywitała ciemnością wczesnego wieczoru. Gdy większość lądowała na Orlenie, ja uzupełniałam zapasy w Lidlu. Przy kasie zostałam przepuszczona przez miłą rodzinkę. Pan-mąż stwierdził, że "nie mogę za długo czekać, bo pewnie zostawiłam pod sklepem rower za 20 000 zł".

Noc trwała aż do Wronek na 325 km. Na trasie kilka ciekawych zjawisk. Gdzieś w szczerym polu i ciemnościach jak okiem sięgnąć, postanowiłam zmienić spodenki. Wiecie jak to wygląda: ściągam nie tylko spodenki na szelkach ale też koszulkę. Zostaję więc w kasku, staniku, skarpetkach i butach. Wszystko fajnie, ale jak na złość z jednej strony pojawił się samochód a z drugiej zawodnicy. A ja zmęczona, po omacku próbuję dojść gdzie przód i tył, która prawa a która lewa nogawka. W ostatniej chwili udało się, ale było na granicy.

Po 18 godzinach wyścigu odcięcie było kwestią czasu. W okolicach 286 km rozwiesiłam hamak za stertą sosnowych pni, owijając się folią NRC i marząc o power napie. Warunki były super, bo folia zapewniała ciepełko, a drewniana ściana tłumiła dźwięki jadących zawodników i osłaniała mnie od świateł. Niestety folia chrzęści nawet przy oddychaniu, a co dopiero przy ruchach ręki czy nogi. Po godzinnym czuwaniu zaczął padać deszcz (a nie miał!). Spakowałam więc mokre rzeczy do sakwy i ruszyłam w ciemność. W imprezowym Międzychodzie złapał mnie kolejny deszcz.

Mimo zaawansowanej godziny, między miejscowościami w zupełnych ciemnościach przemieszczali się pieszo ludzie. Ponieważ nie byłam pierwszą osobą na rowerze mijającą pewnego pana, nawiązała się krótka rozmowa:

- Wy macie jakiś wyścig?!

- Tak.

- No nieźle.

Gdy docieram do Orlenu we Wronkach jest chyba 3 nad ranem. Pani kasjerka jest bardzo wyrozumiała. W końcu o takiej godzinie na stacji pojawiają się raczej dziwni ludzie 😉 Trochę nie ogarniam, więc cierpliwie pokazuje mi palcem gdzie co jest. Tutaj spotykam kolegę, z którym mijałam się wielokrotnie na trasie. Pijemy i jemy ciepłe rzeczy, stękamy i opowiadamy sobie historie.

Do mety pozostaje 80 km, droga dłuży się niesamowicie, przeważają głównie asfalty. Nogi i plecy już trochę sztywne, więc robię coraz częstsze przystanki na rozciąganie. Każda brukowana droga lub dziury to ból mięśni nóg, rąk i tyłka. Mimo zmęczenia odhaczam wszystkie podjazdy (tak, ten 11% na 369 km też) i pozwalam pędzić rowerkowi na zjazdach.

Do mety docieram o 9 rano po 27 godzinach od startu, z 4 czasem wśród kobiet i 72 miejscem w generalce. Tutaj ponownie czuję dobrą atmosferę bijącą od organizatorów. Uściski, medal, ciepłe jedzonko i pitku. Spędzam więc 4 godziny w leżaczku, uzupełniając kalorie, dzieląc się wrażeniami z trasy i witając kolejnych zawodników na mecie.

Zostałam ostatnio zapytana dlaczego to robię. Odpowiadam i proszę więcej nie pytać 😁

✅kocham jazdę na rowerze, widoki, eksplorację przestrzeni. A najbardziej to karmię się dźwiękiem szutru pod oponą.

✅ lubię kontakt z ludźmi tworzącymi taką społeczność kolarską.

✅chcę próbować nowych rzeczy, poznawać granice swoich możliwości, ale również świadomie je przesuwać. Ból i zmęczenie znikają, a zadowolenie i wspomnienia zostają na zawsze.

_____________________________

Trochę więcej haniowych statystyk

Miejsce: 71/161 i 4/22 wśród kobiet

Licznik na kole pokazał: 425 km

Przewyższenia: 2000 m

Czas przejazdu: 26 h 52 min w tym samej jazdy 20 h

Średnia prędkość: 21 km/h

Zmęczenie: 100%

_____________________________

Ekipo Warta Gravel 2023, dziękuję Ci za świetną organizację od A do Z, fajną trasę i najlepszą atmosferę pod słońcem i w dolinach rzecznych. Szczególne podziękowania dla społeczności tworzącej nietuzinkowy PićStop - sołectwa i OSP w Dąbrówce Leśnej a także gminy Oborniki. Zrobiliście super robotę!

Dziękuję każdemu z osobna za doping i śledzenie kropki, za wszystkie sygnały że jesteście ze mną. To zawsze daje mi kopa w tyłek i banana na twarzy. Ściskam Kochani i Kochane!

Kończę swój ultra sezon tym długim wpisem. Poniżej kilka zdjęć z trasy. Raczej niewiele, bo byłam zbyt skupiona na swoim losie. A później już była tylko monotonia sosny i ciemność 😉 Zdjęcie główne relacji jest autorstwa Patryka Piechockiego aka Piwny Brodacz


Na starcie.
Fot. Jacek Wróblewski

Fot. Jacek Wróblewski








Fot. Patryk Piechocki



Fot. Kanapeczka premium z awokado i łososiem





Fot. Patryk Piechocki

Fot. Tu zjadłam ekskluzywny obiad w postaci rosołu i zestawu surówek za jedyne 10 zł







Komentarze

Popularne posty