Wzięłam Hel na solo

Dzisiejszy wpis naznaczony jest drogą. Drogą jaką przetuptałam, żeby móc pokonać rowerem za jednym zamachem odległość z Poznania na Hel. Ostatnio wydarzyły się rzeczy, które mocno urozmaiciły mnie i mój rowerowy świat. Urozmaiciły to ładne słowo, ale kryją się za nim zarówno bardzo trudne i smutne momenty, jak piękne i pełne radości. Jakkolwiek górnolotny ma to wydźwięk, chcę wyrazić wdzięczność za ludzi, którzy byli i są przy mnie. Chcę też wyciągać ile się da z każdego doświadczenia, które mnie spotyka. To wielkie szczęście, że tak jest i może być. I że staram się iść w rytmie "nie muszę móc, mogę chcieć".

No więc zachciało mi się zdobyć Hel na rowerze w pojedynkę. Z początku odległy pomysł z czasem zaczął nabierać kształtów. Szoska przeszła lifting, podmieniłam akcesoria. Rutynowe treningi ogólnorozwojowe i bardziej wzmożoną aktywność na rowerze, wsparła... w miarę ogarnięta dieta i suplementacja. Serio, piszę o tym, bo dotąd był to dla mnie mało istotny i bardziej odległy temat. Bonusowym zastrzykiem motywacji było bardzo entuzjastyczne zaangażowanie Neli, która bez wahania zgodziła się zostać bezpośrednim supportem w trakcie jazdy. Dobrze było też porozmawiać o tym pomyśle z rodziną i znajomymi. Później pozostało już tylko wybrać właściwy moment i jechać.

Założenia były proste: słaby wiatr, nie za ciepło, wyjazd przed wschodem słońca,  dzień długi, najlepiej roboczy z dala od świąt. Drogi asfaltowe, linia prosta i rura przed siebie. Idealnie? 😅

Teraz fakty. Z powodu gorszego samopoczucia i mało korzystnych warunków pogodowych, z Poznania udało mi się wyjechać dopiero w trzecim podejściu. Na dodatek była to niedziela i 2,5 godziny opóźnienia w stosunku do planu idealnego. No bywa, ale...

...później było już tylko idealnie.

 

Pogoda

Wycyrklowałyśmy i wbiłyśmy się w wymarzone warunki pogodowe. Słoneczny, bezwietrzny i optymalnie ciepły dzień to dobra nowina dla każdego, kto ma zamiar wyskoczyć na rower. Z kolei darem niebios jest dla tego, kto ma przejechać na tym rowerze pół Polski. Spodziewanym wyjątkiem były fragmenty Pomorza, gdzie wiatr próbował udowodnić, że w ogóle istnieje. No i noc, która przyniosła temperaturę poniżej 10 stopni. Trzeba było się bardziej ubrać.

Droga i widoki

Cenię nawigację i możliwość wgrania wcześniej zaplanowanej trasy, ale raczej rzadko z tego korzystam. Jednak na tak długim odcinku płynność jazdy ma znaczenie i zapewnia spory komfort. Stosunkowo dobrej jakości (z mocnymi wyjątkami), asfaltowe drogi, pozwalały dodatkowo cieszyć się widoczkami i rozbuchaną wiosną, co zobaczycie na zdjęciach. Hitem okazała się zaskakująco mała liczba samochodów na trasie. Byłam królową większości dróg. Były całe moje!

Organizacja jazdy i mój Dobry Duszek

Mam wrażenie, że robiłyśmy to z Nelą wiele razy, choć w rzeczywistości była to nasza pierwsza taka akcja. Zgranie i komunikacja były tak naturalne, że nie mogłam sobie tego lepiej wymarzyć. Nela była moim Dobrym Duszkiem, który pojawiał się autkiem na trasie z pełnym wsparciem. Zyskała też miano rzeczniczki prasowej wyjazdu wysyłając w eter info różnymi kanałami 😁 Gdzie zjeść obiady na trasie i przekimać na półwyspie Helskim? Nela Wam powie.

Posłowie

Jeśli mieszkacie w pasie nizin i śpieszycie się nad morze, to nie polecam jazdy rowerem szosowym. Trochę to trwa i niewiele bagażu można ze sobą zabrać. Bawiąc się w cyfry i liczby: cała wycieczka na odcinku 390 km i przewyższeń niespełna 2 km, pochłonęła 19 godzin, z czego sama jazda zajęła mi ok. 14,5 godziny, co daje średnią prędkość ok. 27 km/h. Pozostały czas to odpoczynek, jedzenie i rolowanie na pit stopach. Zero zwiedzania.

A już tak bardziej o emocjach: to była wielka moc - nóg i głowy! I wielka radość z jazdy i Waszego dopingu, za co bardzo dziękuję. Coś, czego nie zapomnę jeszcze długo, ale najpierw musi do mnie w pełni dotrzeć, że to zrobiłam. Póki co regeneracja i wspomnienie smaku szampana po godzinie 2 w nocy, na plaży Półwyspu Helskiego w blasku truskawkowego księżyca 😉

_______________________________

Uwaga, a co na to wszystko Nela? Przeczytajcie.

_______________________________

Trzy słowa od matki „prowadzącej”

Powiedzieć, że to było szaleństwo to nic nie powiedzieć. Do końca chyba nie wierzyłam, że to się dzieje. Że to o czym tyle rozmawiałyśmy się właśnie wydarza i to w jakim stylu! Hanka połykała kolejne kilometry jak natchniona, momentami miałam problem żeby ją dogonić… autem! Emocje buzowały w nas obu na najwyższych rejestrach i do końca niosły jak fala. Cały ten kompletnie zwariowany dzień teraz wydaje się być jak za krótki sen, ale obie na szczęście wiemy na pewno, że to wszystko się wydarzyło. Wielokrotnie powtarzałam Hance w drodze, że jest moją bohaterką. Kto normalny jedzie rowerem na Hel 390 kilometrów? Na szczęście Hania normalna nie jest i dzięki temu rzeczy niemożliwe się dzieją, ona je po prostu kurde robi!





Zawsze jest czas na zachwyty


Rynek w Wągrowcu w cieniu rozłożystego klonu jesionolistnego



Naleśniki z Nutellą i bananami rozwaliły system


Arbuzika?

Team w Nakle nad Notecią








Pjona

Czy ktoś fotografował kiedyś Twoje stopy w Tucholi?









Nie było pierogów z wody w Nowej Karczmie

Prawda jest taka, że pojechałam tak daleko, żeby móc dużo zjeść

Miejsce postojowe do rolowania






Przyjaźń nie tylko w Przyjaźni









Truskawkowy Księżyc nad Zatoką Pucką

1:30 a ja na rowerze. What the Hel.

"Wreszcie. Czy teraz pozwoli mi pójść spać?"


Wypijmy za koniec świata!




2:26

Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty