Brejdak Gravel wzięty longiem

Powiedzieć przygoda, to nic nie powiedzieć. To było przeżycie i sprawdzenie swoich możliwości: fizycznych, psychicznych i strategicznych. Nie jestem wyczynowcem, ultrasem czy harpaganem, ale nowicjuszką w świecie gravelowych wyścigów długodystansowych, ciekawą nowych widoczków i własnych granic. Po ubiegłorocznym Gravel Attacku postanowiłam przygotować się do czegoś większego. Tytuł relacji brzmi enigmatycznie, więc już tłumaczę. Dziś będzie o Brejdaku na Lubelszczyźnie - terenowym wyścigu na dystansie 350 km określanym jako krótki, który przejechałam longiem, czyli na raz, mimo że pierwotnie nastawiałam się na dłuższy, hamakowy nocleg na trasie. Dla mnie to była ultra próba i myślcie sobie co chcecie 🙃


Strefa imprezy w Janowie Lubelskim powitała mnie upałem z prognozą na jeszcze większy skwar w dniu startu. Odbiór pakietu, leżaczek nad jeziorem, makaron, odprawa techniczna. Przy okazji regulacja przerzutek i fajne rozmowy z Pawłem z serwisu rowerowego Peleton. W zasadzie po co startować, jak można tak miło spędzać czas?

Po upojnych 4,5 h snu w lawendowym pokoju pobliskiego hotelu, wystartowałam  o przyzwoitej 7:15 rano. Poza zapisaniem na trasie znaczących punktów gastro i sklepów, nie przyjęłam większej strategii. W zasadzie strategią było dostosowywanie się do aktualnie panujących warunków na trasie, czyli natężenia podjazdów, temperatury i poziomu zmęczenia. Stało się więc tak, że jazdę podzieliłam na 3,5 etapu.

Pierwsza setka

To przeważnie kręcenie szuterkami premium Lasów Janowskich z przerywnikami w postaci asfaltowych dróg. Teren raczej płaski, poprzecinany niewielkimi ciekami. Proste dukty leśne pozwalają się zamyślić i podkręcić średnią prędkość. Wisienką pierwszej setki jest dziki zjazd do Krasnobrodu z prędkością prawie 70 km/h. Gravelowe opony dźwiękowo wchodzą w tryb rozwścieczonego stada pszczół.
Tutaj dłuższy odpoczynek i niedobra pizza.

Druga setka

Apogeum upału. Licznik pokazuje 36 stopni w słońcu, a tu zaczyna się najbardziej wymagająca część trasy. Kąśliwe podjazdy szutrowe, piaszczyste, płytowe i asfaltowe sięgają 15% nachylenia. Widoki piękne, myślę sobie, ale ładniejszych już nie chcę, bo oznaczało by to jeszcze większą orkę. Nie byłabym sobą gdybym była inna, więc mimo tempa robię zdjęcia, czasem zwalniam żeby po prostu popatrzeć. Niestety z najtrudniejszych odcinków zdjęć nie ma. Trwała na nich walka o zachowanie równowagi i godności osobistej. Zaliczyć do nich można m.in. wszystkie piaskownice poziome i na zjazdach. Punkt dłuższej regeneracji to Goraj, do którego mam wrażenie bardziej człapię niż jadę. Tutaj jem zdecydowanie lepszą pizzę i mimo lekkiego kryzysu wstępnie planuję zrobić trasę na raz. Boli tyłek, bolą stopy. Z tyłkiem za wiele nie zrobię, prócz smarowania. Stopy roluję.

Trzecia setka

Faza zachodu słońca i spadająca temperatura dają mi power. To mój czas. Mimo podjazdów, tempo mam żwawsze i nadal zachwycam się widoczkami. Mijam sady, plantacje malin, porzeczek, garby porastają winnice. Sielskie pagórki i wijące się drogi tworzą pocztówkowy landszaft. Czasem wybiegnie lis, czasem przemknie zając. Żegnam się ze słońcem, zmieniam okulary i lecę w ciemność. Pod osłoną nocy zasuwam po piachach i dziwnych betonowych płytach ułożonych w jodełkę. Mimo ciemności na zjazdach nie żałuję sobie. A gdy wyjeżdżam z lasów na puste drogi, ciemne, rozgwieżdżone niebo spada mi na głowę. Jadę z lekko opadniętą szczęką. Do pit stopu regenracyjnego w Zaklikowie docieram ok. 1:30. Jedyne o czym marzę, to o spaniu.

Ostatnie 50 kilometrów

Miała być 15-minutowa drzemka, a wyszła godzina na łóżku polowym w specjalnie przygotowanej sali. Nie ma co się oszukiwać, była potrzebna. Małe ogarnianko i najdziwniejsza pora na jedzenie zupy grochowej z grzankami. Po herbacie z cukrem ruszam się już trochę żwawiej. Jest też optymizm, bo Pan Szef Zaklikowa zapewnia mnie, że teraz to już tylko płasko i szutrowo. Prócz tego śmiesznie, bo heheszkujemy sobie, że my-zawodnicy robimy takie rzeczy i jeszcze płacimy za to żeby się tak styrać. Dziękuję, mówię "do widzenia" i ruszam w trochę jaśniejszą ciemność zwiastującą świt. Ostatnie kilometry to proste na przestrzał szutrówki, połatany asfalt i zamglone łąki o wschodzie słońca. Na mecie o 5:19 witają mnie złote snopy światła, zaspany kemping i jednoosobowe oklaski z medalem.

Trochę więcej haniowych statystyk

Miejsce: 50/87 i 6/9 wśród kobiet
Licznik na kole pokazał: 357 km
Przewyższenia: 2000 m
Czas przejazdu: 22,5 h w tym samej jazdy 16,5 h
Średnia prędkość: 21,5 km/h
Poziom życzliwości ludzi na trasie: 10/10
Zadowolenie: 1000%

Nie było by rzeczy, gdyby nie ludzie

Dziękuję organizatorom, w tym szczególnie Piotrkowi z Rezerwatu Przygody za całą imprezę, trasę i najlepszą atmosferę - przyjazną i bez zadęcia.
Dzięki Ci Paweł za te nieszczęsne przerzutki, no i za skarpy - wcale nie mają papieru ściernego w środku 😜
Przeogromnie dziękuję Wszystkim, którzy postanowili śledzić kropkę nr 515, nawet do późnych godzin nocnych. Za wszystkie wiadomości, wykrzykniki i serduszka. To dla mnie naprawdę ważne 🙂
Zostawiam tutaj jedną z bardziej kreatywnych, dopingowych pamiątek autorstwa Szemeszka 👇

"Haneczko, Taco Hemingłej kiedyś chyba coś tam rapował: Coś tam coś tam 515*

Zapisane na plecach pod bananem to 515,
5-1-5 na stacji po hot doga, kolejka taka że wszyscy wysyłają blika
Ultrasy już nie białasy, tylko brudasy (poza Hanią)
Yeeee
Koła jak winyl terere wiec je kręć
Kadencjaaaaaa"
😂🥹

*nawiązanie do mojego numeru startowego





Paweł 🫶







Lawendowy kierat

Będzie dobrze!

Fot. Paweł














Święta Trójca Upałowa

Pełna koncentracja


Ale czy dobre?





Każde dofinansowanie ma swoje granice



























































Komentarze

  1. Taki właśnie był ten Brejdak 👌🏻 Sztos impreza, sztos ludzie, sztos wpis 🙌 Pozdrawiam 👋

    OdpowiedzUsuń
  2. Jechałem 600km i jakby nie upały które dały się we znaki to była fajna przygoda. Widoki super, trasa ładnie ułożona. Codziennie robiłem po 200km, na mecie byłem po 66 godz jazdy. Polecam dla niezdecydowanych.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty