Babie lato i powolność
Z okazji nadejścia jesieni trochę migawek z ostatnich dni lata. Pogoda dała z siebie wszystko. Ciepełko ciężkawego, ale miękkiego powietrza, łagodne chlupotanie morza z dryfującymi meduzami, wcześniejsze, ale płomienne zachody słońca i chłodniejsze noce spędzone na tarasie pod kocem, przy akompaniamencie świerszczy na wzgórzach Trójmiasta. Były gravelove szwendaczki po okolicznych lasach bukowych, było zagrzebywanie się w plażowym, piszczącym piasku i hamaczkowanie na wątłych, nadbrzeżnych drzewkach. Pod koła roweru wpełzały fale cofającej się u ujścia wzburzonej Wisły, ze sprzętem na ramieniu, po kostki w piachu biegłam żeby zdążyć na wcześniejszy zachód słońca Wysypy Sobieszewskiej. Wypiłam kawę w Tczewie i przedzierałam się przez trawy i płyty betonowe Wiślanej Trasy Rowerowej. Po nocach obserwowałam migotanie świateł stoczni, portów, falochronów i pływających statków.
W ostatnich
dniach nie zabrakło też szumu Wrocławia, naznaczonego smakiem pieczonej dyni,
śliwek w kruszonce i kawy z drippa. Rozpoczęła się jesienna powolność z jeszcze
większą uważnością na detale, które znikną, gdy słońce postanowi zdecydowanie krócej
być z nami. A że życie miejskie toczy
się niezależnie od pór roku, więc detale i oddech łapałam głównie na zielonych
wałach nadodrzańskich, w meandrach Bystrzycy i parku Grabiszyńskim nad Ślęzą.
Owszem, w hamaczku, ale też na trawie, np. tej zielonej, będącej kontynuacją
wybiegu dla koni opadającego w stronę Odry. To wszystko chłonęłam, ciągnąc za
sobą powiewające srebro - nitki babiego lata.
Komentarze
Prześlij komentarz