Oficjalne zamknięcie sezonu na
dalekobieżne wypady rowerowe w roku 2017, zasługuje na hasztag #rewelacja. Dobre pomysły za zwyczaj nie biorą się
z niczego. Źródłem inspiracji do wyjazdu stał się artykuł w gazecie, który kilka miesięcy temu
podsunął mi tata. „Marzysz
o urlopie pod wulkanem? Jedź na Śląsk!” głosił tytuł. Oczywiście, że marzę o
wulkanie… chcę jakiejś góry, chcę widoków, chcę uciec z masy miejskiej, która ogranicza
pole widzenia.
Szlak Wygasłych
Wulkanów jest na mapie 85-kilometrową trasą pieszą, ale to trochę za dużo na
niecałe 4 dni wędrówki z plecakiem i zbyt nurzące przy częstych, zbyt
płaskich przerywnikach między kopczykami. A może rower? Pierwszy raz w takich
warunkach - to będzie coś, a przy okazji można by zobaczyć trochę więcej miejsc.
Nie widzi mi się jednak pchanie obładowanego sprzętu na każdy szczyt, wobec
tego należy pójść na kompromis z własnymi ambicjami. Do tego pogoda, jest
przecież początek listopada. Co z temperaturą i opadami? Przecież to już
góry, wszystko może się wydarzyć. I dzień jest coraz krótszy i różnic
wysokości jakby więcej. Taki wyjazd musi być dobrze zaplanowany.
Jesienna
melancholia Pogórza Kaczawskiego
Gdy wyjeżdżamy z
Jawora, horyzont topograficzny wyraźnie wyznacza widoczny na zachodzie pas
wzniesień. Z geologicznego punktu widzenia jadąc z miasta w stronę
pogórza, przemieszczamy się z bloku przedsudeckiego (Przedgórza Sudeckiego) na
wyższy blok sudecki (Sudety), przekraczając uskok brzeżny, miejsce, w którym dawno
temu doszło do ruchów tektonicznych dwóch wielkich bloków skalnych względem
siebie. Kolokwialnie mówiąc zaczęła się jazda pod górkę, oczywiście nie
drastyczna, bo drogi prowadzone są tam, gdzie jest możliwie płasko, czyli
między wzniesieniami. Pierwsze podjazdy bywają najbardziej bolesne, trzeba się psychicznie
zaaklimatyzować i pogodzić z faktem, że często tak będzie :P Pogoda jest
barowa. Trochę wieje, niebo jest szare, bure i ponure. Na wjeździe do
Myśliborza zaczyna się Park Krajobrazowy Chełmy. Otoczone wzgórzami wsie są bardzo
spokojne, jakby opustoszałe. Na przydomowych łąkach pasą się konie, krowy i
kozy, gdzieś pies zaszczeka, kot przebiegnie, cisza, spokój. Przez każdą dolinę
przepływa dziarsko jakiś potok, a na nim pełno kładek i mostków. Pagóry
porośnięte są w przewadze klonami, dębami i bukami, dlatego możemy zachwycać
się urokami późnej jesieni. Pnąc się coraz wyżej słyszę tylko dźwięk opon na
wąskiej, mokrej drodze asfaltowej i własne myśli.
Pierwszą geologiczną,
namacalną perełką na trasie jest położona niedaleko wsi Pomocne, w szczerym
polu Czartowska Skała (463 m n.p.m). Jest to typowy nek, pozostałość po dawnym
kominie wulkanu, trochę nadgryziony przez wyrobiska nieczynnych już
kamieniołomów. Porośnięty roślinnością (również chronioną) jest pomnikiem
przyrody i świetnym punktem widokowym. Aktywny kamieniołom mamy okazję zobaczyć
i usłyszeć chwilę później na zboczach góry Trupień. Pył i łomot z takiego
miejsca, unosi się w powietrzu przez cały dzień, a w określonych godzinach
należy nawet trzymać się z dala, żeby nie oberwać odłamkiem skalnym w trakcie
wysadzania skał. Natomiast w dolinie Drążnicy pod Złotoryją dosłownie zsuwamy
się z rowerami stromym jarem, żeby pooglądać jaskinie: Niedźwiedzią Jamę
i Skalny Wodospad.
Do naszej bazy
noclegowej w Proboszczowie docieramy o 17, równo z zapadnięciem zmroku. Proboszczów
to wieś, jedno z miejsc Dolnego Śląska, w którym w XVIII w. osiedlili się
wyznawcy odłamu luteranizmu – szwenkweldyści, prześladowani za głoszoną
doktrynę. Widoczne są tu wpływy niemieckie w architekturze sakralnej i budownictwie
mieszkalnym. Wieś z najwyższym szczytem Pogórza Kaczawskiego łączy
zabytkowa aleja lipowa. „Zaczarowany Ogród” na początku lub końcu Proboszczowa,
jest porządną agroturystyką, z noclegami w przyzwoitej cenie, z fajnym
wnętrzem, miłą właścicielką i domowej roboty winem 😊
Znajduje się u podnóża Ostrzycy Proboszczowickiej, więc stanowi dobry punkt
wypadowy w tej okolicy, oferuje też mnóstwo różnych atrakcji. Polecamy.
|
Kościół Pokoju w Jaworze |
|
Czynne wyrobisko na zboczu Trupienia |
|
Niedźwiedzia jama |
Polska Fudżijama i Dolina
Bobru
Kolejny dzień to dar
niebios. Widok słonecznego poranka z niebieskim niebem za oknem znacznie
przyspiesza wszystkie czynności przedwyjazdowe, przecież pierwszą atrakcję mamy
na wyciągnięcie ręki. Chociaż przed nami niecałe 4 km, na szczyt Ostrzycy (501
m n.p.m.) docieramy po ponad godzinie. W końcu pchanie rowerów z sakwami
pod górkę, przedzieranie się przez zwalone drzewa i wejście po 445 schodach
zajmuje chwilkę. Na szczycie sielankowa siesta; zero wiatru, słońce, piękna
panorama Pogórza, Gór Kaczawskich i Karkonoszy, dźwięk łamanej czekolady
i lejącej się herbaty z termosu. Czy może być coś cudowniejszego?
Następnym punktem jest
Wleń nad Bobrem. Tak, wjazd na Górę Zamkową z Wleńskim Gródkiem wznoszącym się
nad miastem, pozostanie na zawsze w naszej pamięci. Tu zostają wykorzystane
wszystkie najlżejsze przełożenia w napędzie roweru. Wleński Gródek to
najstarszy zamek współczesnych ziem polskich, pochodzący z XII w., powstały na
miejscu pierwszego obronnego grodu z X w. Wiedzieli skubani, gdzie się budować.
Niestety musimy obejść się smakiem, bo zamek jest w remoncie i z wejścia na
basztę nici. Pozostaje nam zjazd z piękną panoramą miasta w dolinie rzeki,
otoczonej jesiennym lasem.
Doliną Bobru kierujemy się
na południe do zaporowego jeziora Pilchowickiego. Tutaj czeka nas uczta
zmysłów. Znajdujemy się 62 metry nad Bobrem, na zaporze o długości 290 metrów, z
rajskim widokiem na jezioro otoczone kolorowymi wzniesieniami. Dalej biegnie
linia kolejowa, z wykutymi w skałach tunelami i małą stacyjką, na której można
zapomnieć wsiąść do pociągu z tego wszystkiego. Naprawdę ciężko się stąd
ruszyć.
|
Proboszczów o poranku |
|
Zabytkowa aleja w drodze na Ostrzycę |
|
Ostrzyca Proboszczowicka - widok od strony południowej |
|
Wleń |
|
Wleński Gródek/Zamek Lenno |
|
W dolinie Bobru |
|
Zapora na Bobrze |
|
Jezioro Pilchowickie |
|
Stacja "Pilchowice Zapora" |
|
Ruiny wieży ewangelickiego kościoła w Czernicy |
Trzeci dzień pobytu na
Pogórzu niestety stał się ostatnim. Ambitne plany pokrzyżowała mało
optymistyczna prognoza pogody, która mam nadzieję później się sprawdziła. Bez
większego zwiedzania, w Sędziszowej odwiedziłyśmy słynne Organy Wielisławskie i
przy coraz bardziej uciążliwym wietrze ruszyłyśmy na południe w górę Kaczawy do
Marciszowa na stację kolejową.
Co tu dużo mówić. Teren
jest efektowny i zbyt bogaty w atrakcje przyrodnicze i kulturowe, żeby móc
powiedzieć po 3 dniach, że się zobaczyło wszystko. Pozostał lekki niedosyt i
przemożna chęć powrotu w to miejsce… ale może latem, by móc nacieszyć się
wszystkim w spokoju zamiast ścigać się z krótkim i chłodnym dniem. I tak
udało się ugrać kilka pięknych, listopadowych chwil 😊
Magiczne miejsce i magiczne zdjęcia ❤️
OdpowiedzUsuńJest dobrze!
OdpowiedzUsuńDziękuję za info. Wybieram się wiosną 2019 z Płuczek Górnych i już się cieszę z podjazdów
OdpowiedzUsuń