Wkroczyło
lato. Jak to się stało, że się stało, nie wiem. Wyczekiwana pora roku pokazała jednak pazurki pierwszą falą upałów i deszczem. Na szczęście pogoda była łaskawa dla
minionego weekendu, pozostawiając w terenie jedynie kałuże i ślady po
deszczowych rzekach, niosących piach asfaltowymi drogami.
Ze
słońcem na twarzach i po lubuskiej stronie mocy, przejechaliśmy dosyć tłumnym,
bikepackingowym korowodem z Zielonej Góry nad jezioro Głębokie pod Lubskiem.
Spora grupa w naturalny sposób podzieliła się na ucieczkę i peleton, łącząc
siły w strategicznych punktach jakimi były sklepy spożywcze.
To
zawsze niesamowity widok i towarzyszące poczucie wspólnoty podczas takich
wydarzeń, bo wszystkich kręci po prostu to samo - objuczony rower, momentami
wertepy, noclegi w namiotach i hamaczkach. Z dala od pośpiechu tygodnia i
miejskiej przestrzeni, potrzeba chłonięcia widoków i odnajdowania przyjemności
w rzeczach najprostszych. Tak więc też było. Częste przystanki przy sklepach,
śmiechy, hihy, piwko i jedzenie wszelakiej maści. (Uwaga: co dwa Dino, to nie
jedno). Szum opon na asfalcie, chrzęst szutru pod kołami, błotniste plaśnięcia
i głuche grzęźnięcie w piachu. Trochę zjazdów, trochę podjazdów, nasłuchiwanie
świerszczy w trawie i inhalacje uwolnionymi olejkami eterycznymi borów
sosnowych. Na zakończenie trasy zmycie kurzu dnia, orzeźwiająca kąpiel w
jeziorze i przygotowanie miejsca do spania.
Pod osłoną wieczoru rozpoczęła się
rywalizacja w dwóch kategoriach: Off Festival: inwazja komarów oraz
Kamień/Papier/Nożyce. W pierwszej kategorii przegranymi byli wszyscy uczestnicy
campu opędzający się do późnych godzin nocnych. Bardziej przyjemny i niemniej
ekscytujący okazał się powrót do podwórkowej gry z dzieciństwa, w postaci
turnieju z wypasionymi nagrodami. Gorący doping i emocje momentami przypominały
te z gali bokserskiej.
O
dziwo, już w okolicach godziny 6-7 rano, rozpoczęło się powolne witanie dnia.
Pojedyncze nogi i ręce wyłaniały się z hamaków i namiotów, z dala słychać było
dźwięki spieszących ku jeziorku klapek. Po śniadaniu i wspólnym zdjęciu
nadszedł czas pożegnania i rozjazdu. Serdeczne słowa "do zobaczenia"
nie były jednak puste. Kierunki powrotów były różne, ale jak się okazało,
Koleje Lubuskie ze swym żartobliwym wagonem sprowokowały ponownie spotkanie części
ekipy. Współpasażerowie chcąc nie chcąc zmuszeni byli słuchać głośnych
komentarzy i wciągać intensywny zapach pierogów.
To
był dobry czas. Bezpretensjonalny i naturalny. Dziękuję ekipie Coffee Tea Trip
za jedno z najdłuższych i przemiłych 80 kilometrów jakie dotychczas
przejechałam 😊
A
Ty kiedy ostatnio obudziłeś się w terenie uśmiechnięty od ucha do ucha?
|
Prosecco o 9 rano to już patologia? |
|
Fot. Coffee Tea Trip |
|
Fot. Coffee Tea Trip |
|
Fot. Coffee Tea Trip |
|
Fot. Coffee Tea Trip |
|
Fot. Coffee Tea Trip |
|
Fot. Coffee Tea Trip |
|
Fot. Coffee Tea Trip |
|
Fot. Coffee Tea Trip |
Komentarze
Prześlij komentarz