Od Świny w Świnoujściu po piasek w Piaskach



Nie będzie to morska opowieść, ale relacja z przeprawy prawie zawsze suchą oponą przez polskie wybrzeże. Większości z nas pas ten kojarzy się z ciągiem miejscowości, dosłownie identycznych pod każdym względem, no po prostu kopiuj - wklej. Zgadza się. Ale jeśli tylko się troszkę bardziej postaramy, znajdziemy perełki, smaczki oraz wisienki na torcie naszej wyprawy. Pomijając całą turystyczną otoczkę uważam, że morze (nawet jeśli czystością nie grzeszy) ma w sobie coś niesamowitego: bezkres, świeżość, dzikość i ukojenie zarazem. Mój wyjazd miał miejsce w sierpniu ubiegłego roku i tak naprawdę był efektem zbyt krótkiego urlopu na inną, wcześniej wymyśloną trasę. Z nadmorskimi miejscowościami miałam do czynienia od wielu lat, ale miało to raczej charakter punktowy, nie licząc paru wycieczek rowerowych na wyspie Wolin. Przeważyła więc chęć bardziej kompleksowej odsłony walorów widokowych i tras rowerowych polskiego wybrzeża, a przy okazji zaczerpnięcia świeżości morskiej bryzy. A w tym wszystkim towarzyszyła mi Aga.



Ogólnie rzecz ujmując


Starałyśmy się jechać możliwie najbliżej linii brzegowej, ale też bez przesady. W miarę możliwości były to lasy i pola, drogi lokalne utwardzone i gruntowe. Pas pobrzeża ma to do siebie, że wiele napotkanych dróg gruntowych oznakowanych czasem jako szlak rowerowy, wyłożonych jest dziurkowanymi płytami betonowymi (ażurowymi). Nie wiadomo czy śmiać się czy płakać jadąc 10 kilometrów taką drogą. Z oczywistych powodów, niewypowiedzianym na głos założeniem było nieprzesiadywanie w miejscowościach turystycznych, spełniały one tylko funkcję zaopatrzeniową i noclegową. Chciałyśmy mieć kontakt z przyrodą i chłonąć widoki. Nie kolekcjonowałyśmy latarń morskich i gadżetów straganowych. Pogoda była dobra do jazdy. Przez większość czasu, wiał nam w plecy rutynowy wiatr zachodni, z małymi psikusami. Do kąpieli w morzu pogoda była już gorsza z powodu sporych fal i niskiej temperatury wody. Oczywiście był też deszcz. Tempo spokojne, dystans dzienny w zależności od charakteru trasy 80 – 117 km. Posiłki przygotowywałyśmy same, jedzenie w trasie zwykle było z widokiem na morze. Noclegi oczywiście w namiocie, na campingach, w prywatnym ogródku.

Większość moich podróży zaczyna się jazdą pociągiem i tak też było tym razem. Przesiadka w Szczecinie-Dąbie z TLK na pomorskie Regio do Świnoujścia, była trochę niekomfortowa ze względu na tłok i sporą liczbę rowerów upakowanych w wyznaczonym do tego malutkim kącie (pytam, dlaczego?!). Skutkowało to 1,5-godzinnym staniem z rowerem w przejściu (-) i socjalizacją z ludźmi czekającymi w długiej kolejce do toalety (+).  

Kanapka w Świnoujściu i start!


Brzmi dziwnie i nie da się tego zbytnio odczuć, ale jeśli jeszcze o tym nie słyszałaś/eś, wiedz, że Świnoujście położone jest na wyspach. Przedzielone uchodzącą nieopodal do morza Świną, miasto zachodnią częścią leży na wyspie Uznam, wschodnią na wyspie Wolin.  Tak więc zaczynamy jechać przez wyspę Wolin, w stronę Międzyzdrojów i Wolińskiego Parku Narodowego. Najpiękniejszą, bo najbardziej zróżnicowaną widokowo część całej wyprawy mamy jako aperitif. Stanowi ją piaszczyste wybrzeże klifowe, pokryte lasem, z kulminacją na Gosaniu (93 m n.p.m.). Gdyby nie szum morza, idąc klifem można by poczuć się trochę jak w Bieszczadach, gdyż porasta go pokrzywiona wiatrami buczyna wolińska. 



Z parku wyprowadza nas pofalowana i poskręcana droga wojewódzka w stronę Dziwnowa, w którym mamy szczęście natknąć się na moment opuszczania mostu na rzece Dziwnej.
Obowiązkowy dla mnie przystanek to Trzęsacz. Nigdy nie dotarłam do tego miejsca, które można nazwać elementarnym lub książkowym. Co jakiś czas w mediach pojawia się nawet wzmianka o próbach ratowania „fundamentów” ruin kościoła w Trzęsaczu, które bezlitośnie podmywa i zabiera co jakiś czas morze. Aby obejrzeć obiekt, odbijamy w zatłoczony i hałaśliwy deptak, co niewątpliwie obniża jakość ceremonii odkrycia.


Profanum/sacrum
Trudny do zapomnienia okazał się 10-cio kilometrowy odcinek trasy rowerowej, biegnącej lasem sosnowym, wzdłuż poligonu wojskowego za Pogorzelicą. Jest to niekończący się ciąg betonowych płyt ażurowych (takich z dziurkami), od których ucieczki nie ma w żadną stronę. Miodem na serce i chwilą wytchnienia jest punkt widokowy Pogorzelica-Mrzeżyno, z długością ponad 100 metrów ekspozycji na leniwie morze i skłaniające się ku zachodowi słońce.



Falochron i wrota sztormowe na kanale jamneńskim

Nie byłabym sobą :)


To co zawsze przyciąga dzieci i koty - namiot



Wodny szlak Słowiński Park Narodowy – Chałupy


Nareszcie nadchodzi moment przekroczenia granicy parku w Rowach. Pamiętaj sakwiarzu młody sprawdzić, gdzie jest najwięcej wody. Po permanentnych opadach szlaki w pobliżu jezior Gardno i Łebsko są trudne lub niemożliwe do przebycia. My dysponując mapą turystyczną całego wybrzeża i mapą wujka Google, a jakże przeoczyłyśmy ten fakt i naprawdę nie mogę sobie wybaczyć, że nie przygotowałam się lepiej zerkając po prostu na to  http://slowinskipn.pl/pl/mapy/mapa-turystyczna. Dodatkowo, wymagałoby to uprzedniego monitorowania zmian pogodowych na tym terenie, no ale gdzie…
Jedziemy lekko błotnistym i miejscami grząskim zielonym/czerwonym szlakiem wzdłuż jeziora Gardno, z przystankiem na pomoście widokowym skierowanym na jezioro i majaczący w tle wał moren czołowych z Rowokołem. W okolicach Smołdzina czeka nas 5 kilometrów przeprawy płytą ażurową do Łokciowych. Wokół łąki poprzecinane siecią kanałów. Za wsią ponownie przekraczamy granicę parku i trafiamy do Kluk. W tym miejscu jest definitywny koniec wszystkiego. Szlak zalany, jedyną drogą jest droga powrotna, zaczyna padać, późna godzina, morale podupadają, kończymy jazdę. Wspomnę, że nie był to szczególnie udany dzień dla Agi. Prócz perturbacji związanych z trasą, doszedł wcześniej irytująco głośny problem ze sprzętem, wywrotka z poważną raną i użądlenie osy. Pech? Następnego dnia pogoda nie poprawia się, a my próbujemy wydostać się ze zmeliorowanego poligonu robiąc 17 kilometrów gratis. Jest to jedyny dzień, z którego jako rowerzysta-podróżnik nie jestem dumna. Przez cały dzień pada, teren od Łeby na zachód nie gwarantuje w miarę spójnej trasy, dlatego dajemy sobie spokój i jedziemy drogą wojewódzką przez Wicko i Krokową do Karwi na północy i Jastrzębiej Góry. Krótki przystanek i odwiedziny latarni morskiej na Przylądku Rozewie. Nawet jeśli nie jest to jednak najdalej wysunięty na północ obszar Polski, to co! Później już tylko kebab we Władysławowie na przeczekanie ulewy i jazda na Półwysep Helski do Chałup na nocleg.
Ażurowa przyjemność i Rowokół w tle


Piękny skansen należący do Muzeum Wsi Słowińskiej w Klukach. Na wyjeździe z miejscowości zlokalizowany jest jedyny zachowany cmentarz słowiński, założony w XVIII w.

Przylądek Rozewie


Na koniuszku Polski


Praktycznie przez cały Półwysep Helski poprowadzona jest po stronie Zatoki Puckiej droga rowerowa, w wygodnym oddaleniu od szosy. Po całym dniu jazdy wojewódzką, jest to dobra okazja do relaksu psychicznego. Poza tym prognozy pogody optymistycznie zapowiadają słońce, więc jedziemy po nie. Przedzieramy się przez wszystkie deptaki, gąszcz ludzi, meleksów i docieramy na drugie śniadanie, na plażę otoczoną zewsząd wodą. I to jest ten moment, kiedy czujesz, że dalej nie ma nic. Słońce pojawia się z przerwami dopiero w Gdańsku, kiedy mozolnie przedzieramy się przez dżunglę miejską, pokonując 154 metry przewyższenia do Kiełpina Górnego.


W drodze na Hel

Gdańsk – Mierzeja Wiślana


Gdańsk to bardzo ciekawe miasto, przynajmniej z trzech względów. Na wstępie daje się od razu zauważyć przyjazny stosunek do rowerzystów. Całą trasę przez miasto pokonujemy spójnym i dobrej jakości systemem ścieżek rowerowych. Kolejna rzecz to architektura starówki. Na końcu to co lubię najbardziej, czyli woda w mieście. System Martwa Wisła – Motława, wyspy, mosty, mariny, porty, tramwaje wodne i żaglowce. Stare Miasto jest nam znane, więc bez większego zwiedzania kierujemy się ku Twierdzy Wisłoujście i Westerplatte. Pierwsza jest zabytkiem sztuki fortyfikacyjnej, którego wygląd jest efektem modernizacji przez sześć stuleci począwszy od XIV w. Ledwo przeżył II wojnę i od tego czasu jest odtwarzany w pocie czoła archeologów. Dodatkowo cały obszar objęty jest ochroną Natura 2000 ze względu na zamieszkujące go gatunki nietoperzy. Trzy lata temu widziałam w telewizji film dokumentalny o tym miejscu i obiecałam sobie zobaczyć obiekt na własne oczy (#done). O Westerplatte za wiele pisać nie trzeba, ale nadmienię, że mimo pięknej pogody, atmosfera przygnębienia w miejscu-symbolu walki o wolność wisi w powietrzu. I człowiek powtarza w głowie hasło „nigdy więcej wojny”.
Ale cóż, pora wyrwać się z miasta. Najpierw na wyspę Sobieszowską mostem pontonowym na Martwej Wiśle, dalej w Mikoszewie promem przez Wisłę niedaleko jej ujścia do morza. Stąd 20 kilometrów do Kątów Rybackich, a tam początek Mierzei Wiślanej. Po lewej Zatoka Gdańska, której nie widzimy, po prawej Zalew Wiślany, widziany z przerwami do Krynicy Morskiej. Ku naszemu zaskoczeniu droga zaczyna robić wywijaski góra dół, za czym pod koniec dnia zwykle się nie przepada J I nareszcie jesteśmy w Piaskach! Jest to najspokojniejsza pod słońcem miejscowość turystyczna w sezonie. Dałabym wiele, żeby pobyć tam dłużej i wylegiwać się na pustej plaży. Zdecydowanie mogłam nazwać to miejsce nie tylko celem podróży, ale też wspomnianą na początku wisienką. Niestety, następnego dnia wsiadamy z rowerami na statek, który przepłynie Zalew Wiślany do Fromborka. To byłby koniec, wybrzeże zdobyte, ale przecież trzeba jeszcze jakoś wrócić. Początkowo wybór pada na stację kolejową w Tczewie. Trzeba się jednak wdrapać na Wysoczyznę Elbląską, czyli do pokonania 200 metrów przewyższenia, żeby nie było łatwo, faliście i pod wiatr. Żądza mordu wisi w powietrzu. Z Elbląga jest już z górki, kryzys zażegnany, depresja bezpiecznie ominięta (najniżej położony punkt Polski – 1,8 m p.p.m.) i już jesteśmy w Malborku*. Tym się zadowalamy.

* w Królewie Malborskim 20 sierpnia odbywał się chyba bardzo popularny w tym regionie coroczny piknik lotniczy. Skutkowało to m.in. kilkukilometrowym korkiem do i z Malborka. W takim momencie było wielką przyjemnością przekonać się o praktyczności jednośladowego pojazdu drogowego, napędzanego siłą mięśni poruszającej się na nim osoby za pomocą przekładni mechanicznej, wprawianej w ruch (najczęściej) nogami :)



Nie ma jak kawa w porcie Nabrzeża Zbożowego


Promem przez Wisłę

Plaża w Piaskach

Przez Zalew Wiślany


** relacja zawiera zdjęcia Agi i mojego autorstwa

Komentarze

  1. Twoja opowieść przywołała moje wspomnienia :) pięknie :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Brawo dziewczyny -- tworzycie nietuzinkowy team. Życzę następnych udanych wypadów.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty